Jemiołuszki, które spędzają u nas jesień i zimę są jak turyści na zagranicznych wczasach w wersji all inclusive z open barem. Najważniejsze to najeść się pod korek. Nie dość, że potrafią wciągnąć dwa razy więcej pokarmu niż same ważą, to jeszcze zawczasu powiększają sobie wątrobę na zimowe obżarstwo. I to bez użycia skalpela!
Jedzą, jedzą, jedzą.
Najchętniej owoce jemioły, jarzębiny, kaliny, głogu, dzikiej róży i inne kulki, które mogą sfermentować… I chociaż ich wątroba efektywnie neutralizuje etanol, to jak mówi stare porzekadło, co za dużo to niezdrowo. Zdarza się, że zatrują się śmiertelnie.
Z zagranicznej podróży można przywieźć różne „prezenty”. Hmm… na przykład …. pasożyty. Jemiołuszki odwrotnie. One zostawiają w czasie swego pobytu pasożyty, a dokładniej półpasożyty.
Jak? Ano tak, że objedzą się szybko i dużo jemiołą, która jest rośliną półpasożytniczą. Miąższ i skórka ulega strawieniu. Na nasiona sok trawienny jest jednak za słaby oraz czasu na trawienie jest mało, tylko około 10 minut.
Co weszło, musi i wyjść. Tak więc nasiona jemioły lądują w kupie. A dokładniej w kleistej mazi, która jest lepka dzięki zawartości wiscyny. Takiej kupy grawitacja się niemal nie ima. Mazista breja czepia się gałęzi rozsiewając przy okazji jemiołę.
Więcej zdjęć z moich spotkań z jemiołuszkami i innymi pięknymi ptakami znajdziesz w zakładce GALERIA